Melduję, że jestem, acz wsiąkłam.
Wsiąkłam w dżunglę nieruchomości, czuję się przeżuta, wymiętolona i ciągle muszę uciekać przed drapieżnymi ofertami.
Wczoraj prawie dałam się sfrajerować. PRAWIE. Zaproponowano mi ofertę za 320tys, całkiem całkiem, dopóty nie zobaczyłam kuchni, choć powinnam była napisać "kuchni", czyli klitki bezoknowej w narożniku umieszczonej. Ble! Śni mi się po nocach. No i co? Ano to, że owąż ofertę odnalazłam przez przypadek w innym biurze za całe 280tys... Ręce mi opadły. Ja się chyba nie nadaję do takich akcji. Wqrw mnie tylko łapie i bezradność. Nie mówiąc o fakcie, że obie oferty nie na naszą kieszeń, bo do remontu ;))
No ale, chcąc nie chcąc, wsiąkłam na dobre, nasiąkłam jak słomiany dach letnim kapuśniakiem cen, wymiarów, lokalizacji, dojazdów, balkonów, loggii (chuj wi czym to się różni od balkonu).
Dowiedziałam się też, że mam za wygórowane kryteria jak na własne możliwości. Ale czy widok z okna nie jest krytycznym punktem? a sąsiedztwo? Przepraszam czy to pan będzie przez najbliższe 30lat patrzeć na złote szprosy w oknach, których nie da się pozbyć, czy jednak ja?
Dziś w nocy już prawie znalazłam to czego szukałam, wiem, że się da! Niestety Hałabała ryknął i nie zdążyłam zapisać adresu ;)