W czwartek byłam taka banalna, a w piątek odwaliłam numer wszechczasów. Wstyd mi. Stara a głupia.
Piątek był jak z Monty Pythona.
W piątek doznałam siły prawdziwej miłości, w piątek męskie przyjaźnie zawisły na włosku i dyndają tam ciągle targane podmuchami wiatru. Wreszcie, w piątek z pełnym pęcherzem i wiercącym się dzieckiem zwiedzałam wielkopolskę w poszukiwaniu męża, który porzucił polskiegobusa gdzieś w trasie i czekał na żonę, a wraz z nim powód całego zamieszania- KLUCZE.
Poszło o klucze.
W sumie o jeden klucz. Duży, mosiężny, dostojny, długi na 10cm. Klucz do drzwi stalowych, brzydkich, ciężkich, pomazianych farbą w kolorze nieokreślonym. Drzwi do naszego mieszkania.
I tak zamiast planowanego wieczoru kawalerskiego w Bazylei w Szwajcarii, mąż mój tułał się po stacjach benzynowych, bo marnotrawna żona pędząc po pracy z cieknącą torbą mrożonek stojąc pod drzwiami brzydkimi swemi zorientowawszy się, że klucza brak. Gorzej, całego pęka ni ma. Ni chuchu! Ani w torebce, ani w podszewce, ani pod podszewką, ani w aucie, pod autem, pod siedzeniem, pod dywanikiem, w mrożonkach, w bucie, w kieszeni, w skrytce. No ni ma, QRWA!!!!!!!!!!!!
- chlip, chlip, RD nie mam kluczy, chlip...
- CO??!!!
- żałosne chlip, nieeeeee maaaaam kluuuuuuuczyyyyyyyyyy, chliiiiiipppppppp...
- wysiadam!
- NIEeeeee WysiaaaaaDaaaaaaj, chliiiiiiiiiiiiiiiiip chliiiiiiiiiiiiiiiiip.
- No jak to sobie wyobrażasz?
No sobie nie wyobraziłam, choć postawiłam w gotowości męską połowę znajomych w tym szefa. RD drzwi zabronił wyłamywać z dwóch prostych przyczyn- mieszkanie nie nasze, koszty nasze. A u nas w banku prąd zabrali i oszczędzać trzeba.
No i tak właśnie odebrawszy Hałabałę ze żłobka, klnąc niepospolicie i wybitnie głośno na korki i wolnych kierowców, wyruszyłam na poszukiwanie męża swego, modląc się, żeby Hałabała się nie skupał. :P Życie jest prozaiczne czasem...
Nie gniewał się, nie krzyczał, nie marudził. Przytulił. Wyrzuty sumienia rosły mi wprost proporcjonalnie. Koledzy wściekli. Bezdzietni, więc wybaczam. RD smutny, leczył przez weekend dysonans na rybach.
Wieczorem wróciliśmy do Poznania w sam raz na przyjazd babci Hałabały. Przyjechała co by pomóc samotnej matce. Taaaa... Mina babci po zobaczeniu zięcia bezcenna. ;)
PS. Dziekuję panu w Żabce za przechowanie mrożonek.
PS. Dziekuję panu w Żabce za przechowanie mrożonek.
Kochany mąż cóż wyboru nie miał ;-) Przeżyje ;-) Koledzy wybaczą ;-) Gdzieś klucze posiała????? no gdzie ??? na sznurek i przyszyć do torebki ;-)
OdpowiedzUsuń:)))))))
OdpowiedzUsuńNie mogę!! :))))
Witaj w klubie. Mnie też się takie przypadki zdarzają :))
A Twój Mąż zachował się naprawdę w porządku :))
Pozdrawiam
Ada
Ja rozumiem gdyby się to facetowi zdarzyło..., ale Matce Polce?! no normalnie nie wierzę :)
OdpowiedzUsuńMiło mi, że jest nas więcej :) Klub Sierot :P
OdpowiedzUsuńNo i jaka tam ze mnie Matka Polka? ;)
na blogu egze-geza jest dobry tekst o Matce Polce :)
Usuń