7 czerwca 2011

Wieczorne komarki-marki-zakamarki... Wspomnieniowo

Zbliżają się wakacje, a mi to nie wpływa na nic, jak tylko na ciśnienie. I to z powodu ostatnich upałów. Bo nie będzie wakacji w tym roku, tak jak i nie było w zeszłym. Jakoś nawet to niespecjalnie przeżywam, może dlatego, że codziennie w miarę szybko jestem w domu, i że wcześniej z RD też nie za dużo jeździliśmy.

No dobra, trochę jednak jeździliśmy, bo i do Anglii wyjeżdżaliśmy dwa razy (młodzi, głupi i zieloni), i w Bieszczady na spontanie (to była akcja!), i do Krakowa, i do Gdańska i Wrocka i do Białegostoku, no i nie zapominając o naszej największej przygodzie- mianowicie- spontan Bułgarsko-Turecko-Stambulski :)
Bosh, ale to było piękne...
W czasie tego wyjazdu zakochałam się Turcji, w kuchni tureckiej, w Stambule i tętniących 24h/dobę uliczkach, w mewach, dzieciakach, biedzie,bogactwie, meczetach, nawoływaniach do modlitwy (od 6ej rano!) co trochę przeszkadza, jak się mieszka blisko meczetu, hihi), do wielokulturowości tego miejsca i do tak innej kultury, niż nasza- otwartej, kolorowej, głośnej, radosnej!

No i narobiłam... trzeba mi było wspomnień? eh, aż mnie w dołku zakuło. :)


Ale i tak najbardziej dumna jestem z drugiej podróży do Istambułu, którą to odbyłam samotnie w celu zrealizowania swojego marzenia.
Długa to jest historyja i śmieszna i zaskakująca i zakręcona, jak i właścicielka opowieści. Eh, w sumie,to ją zaraz opowiem, bo i tak nic ciekawszego nie mam aktualnie do roboty (RD lata z chłopakami za piłką ;) )
Wyjazd do Istambułu spadł na mnie jak grom z jasnego nieba, za sprawą jednego konkursu fotograficznego (jedynego w jakim brałam udział), do którego zostałam namówiona przez jednego Turka. Jako, że były to moje zupełne początki przygody z fotografią, czułam się onieśmielona i niegodna jakiś wyróżnień, które mi się jednakże trafiły, a wraz z nimi zaproszenie na Wielką Galę w Stambule w grudniu z ministrem kultury, dyplomatami i śmietanką towarzyską miasta.
Po wielu wątpliwościach i rozmowach z RD, doszłam do wniosku, że jeśli nie zrobię wszystkiego, żeby udało mi się tam pojechać (sponsorowano mi tylko pobyt), to będę żałować do końca życia! a ja niczego żałować nie lubię! :)
Rozpoczęłam więc logistyczne zaplanowanie całej wyprawy (nie było łatwo, bo w pracy się nie chwaliłam i mogłam wziąć tylko jeden dzień urlopu). Poza tym byłam ograniczona finansami (z tego względu jechałam sama, bo nie było nas stać żeby pojechał ze mną RD...)

Byłam tak zestresowana, że matura i egzamin na studia, to był przy tym wszystkim pikuś! Powiem więcej, nawet Historia Powszechna z Mazurczakiem to był przy tym pikuś!! O tak!
W tydzień schudłam chyba z 2kg ;) tak mnie ten wyjazd przerażał, podniecał i w ogóle zawładnął mną całą! W końcu jechałam SAMA w obce, niebezpieczne też miasto z 16 milionami mieszkańców. Sama, bez znajomości żadnych, bez pomocy.
Normalnie szkoła przetrwania.
Zresztą kto był w Stambule wie, jaki to niekończący się labirynt.
Przeogromne miasto, w życiu czegoś takiego nie widziałam! (Jak byliśmy tam z RD to jechaliśmy z otwartymi paszczami bułgarskim autobusem do głównego przystanku autobusowego (3piętrowego) 3pasmową drogą(to standard w Stambule W MIEŚCIE). Po 2h jazdy Stambułem (ciągle jechaliśmy) i po 1h stania w korku przed dworcem autobusowym (czekaliśmy, żeby wjechać na dworzec), byliśmy o tyle podnieceni, co przerażeni ogromem tego wszystkiego! A dobrze wiedzieliśmy, gdzie leży dworzec na mapie i ile jeszcze nam brakuje do centrum, gdzie spaliśmy. Tam dojechaliśmy dzięki autobusowej znajomości- jak się okazało poznaliśmy główną managerkę z General Electrics i przyjechał po nią kolega z pracy takim autem, że nawet nazwy nie pamiętam. W każdym razie, "kolega" jechał tym autem 200km/h tymi 3pasmówkami i dopiero po kolejnej godzinie dojechaliśmy do centrum (tez z niebezpiecznymi przygodami). )
To taka mała dygresja a propos wielkości miasta ;)

No więc, moje przerażenie na myśl o samotnych wojażach było naprawdę WIEEEELKIEEE! ale zrobić to musiałam :)
Zapomniałam dodać, że ja się zawsze gubię!!!! Wszędzie! Nawet w centrum handlowym koło mnie...a mieszkam tu już 3 rok ;)

Nastał Dzień W, RD zawiózł mnie autem do Berlina na lotnisko, stamtąd leciałam w nocy do Stambułu. To była ta łatwa część. :)Niestety mój lot, nie kończył się na lotnisku Ataturka (tak by było najprościej) ale po stronie Azjatyckiej Stambułu na lotnisku Sabiha, skąd było jakieś 50km do centrum ;) No i się zaczęło...

haha, ja to jestem jednak Szalona! W portfelu miałam same euro i chciałam wymienić sobie pieniądze na lotnisku, żeby mieć na bilet do centrum. A tu się okazało, że kantory są jeszcze pozamykane (na lotnisku!!!) bo jest za wcześnie (była 6ta rano). Pięknie!
Poza tym lało jak z cebra i ogólnie nie nastrajało mnie pozytywnie, bo nikt nie znał angielskiego. W końcu dorwałam stewardesę z mojego lotu żeby mi pokazała, gdzie szukać autobusu do Taksim Square. Kochana kobietka pomogła mi. :)) yuppie! Poleciałam do kierowcy, a ten zgodził się na zapłacenie za bilet w euro! Byłam uratowana!


Jak się okazało, to był dopiero początek przygód. ;)

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz