15 lutego 2014

Mama's Day Off!

Jeeeeej! How wonderful!

Mam wolne :)
Mąż się ulitował nade mną i nade nim (pojechał z wędką) i porwał dzieci do dziadków, czym ich niewątpliwie uszczęśliwił. W sumie nie pytaliśmy ich o zdanie :P
Także mam pierwszy od 3, 4lat? weekend dla siebie i to w mieście, we własnym gniazdeczku. Jupi!
Ten fakt, tak mnie podekscytował, że pół tygodnia piszę listę rzeczy do zrobienia (czyt. do posprzątania). Tak wiem, brzmi to beznadziejnie żałośnie, że sprzątanie w samotności jest na tym etapie szczytem moich marzeń. Ale TAK JEST, haha
Bigos się pichci, pewnie zaraz go przypalę, bo rozgrzebałam 100 rzeczy naraz.
Idzie już 3 pralka, stos prasowania rośnie.
Rosół pyrkoce cichutko, ale roznosi zapach na trzy klatki dalej.
Szafy rozbebeszone (chcę poprzeglądać ciuchy dzieci).
Garderoba tak samo (nasze ciuchy też).
Kosze na śmieci zalane domestosem stoją pod prysznicem, też zalanym domestosem. Ogólnie ten zakątek mieszkania cały jest zalany domestosem i nieco konkuruje potęgą zapachu z rosołem, który zawładnął kuchnią i salonem i ma zapędy na więcej.
Kanapy wybebeszone musze uprać, bo czekolada sie w nie wgryzła i wygląda jak kupa. Wrażenia takiego wolałabym uniknąć, ale pranie kanap z dziećmi wchodzi w grę tylko podczas zbiorowego rzygania.
Chciałam umyć okna, ale to chyba akurat sobie daruję. Za to pranie dywanów czeka :D

A wieczorem zmykam do galerii, połazić sobie, zjeść jakąś rybę w Nordfishu i kupić mleko modyfikowane Gagatce. Na zakupy dla siebie nie mam co liczyć, po tym jak zakupiłam na wyprzedażach dwie pary adidasów, by w końcu swoją zmarniałą figurę nieco odchudzić i wyprostować. W sumie od rana, zaraz po tym jak pomachałam swojej gromadce na pożegnanie, już zaczęłam wdrażać ten sprytny plan w życie; poleciałam śmigiem migiem na ryneczek (pod górkę!) zakupiłam tonę kiszonej kapusty i płyn do prania. Po czym po powrocie, znowu pędem truchtałam z powrotem, gdyż po otwarciu zagramanicznego Ariel Sensitive okazało się, że jest w formie stałej i nijak tym prać się ni da.

I tak sobie siędzę, muzyka gra, a raczej ryczy, bajzel jakich mało, nawet dzieci takiego nie potrafią, pralka huczy, kuchenka gazowa bucha zapachami, dywany w stosach prawie jak Karpaty, kot w szoku drze papę pod kuchenką i w tym wszystkim ja, potargana, ufyfłolona (jak by powiedzieli u mnie w pracy), jakaś taka wczorajsza, bez makijażu, w starych portkach, w nowych adidasach, z rogalem na twarzy i resztkami czekolady na poliku (pamietaj to zmyć kobieto!).

Jezu! przypomniałam sobie, że jeszcze dokumenty miałam posegregować, bo straciłam panowanie nad ilością rachunków i na stercie pod tv mieszają się rachunki za gaz z aneksem do mojej umowy (z listopada), z umową z przedszkolem, projektem złobkowym, rysunkami Hałabały, informacją z Zusu i innymi takimi.

Pewnie byłoby łatwiej wszsytko to ogarnać, ale ta lista co ją pół tygodnia tworzyłam, gdzieś wsiąkła i nie mam nawet co marzyć, że ja znajdę, haha.
Chyba naleję sobie wina :) Chwilo trwaj!


A tu mały wycinek z wczorjaszego Hałabały:

- Mamo, co mam najysowac?
- Moze nasza rodzinę?
- dobja.
...
- zobać, najysowalem!
-?! No, ale gdzie my jesteśmy, synu??
- no w domu psiecież, bo jest burza! 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz