15 września 2011

Mój mały osobisty cud

Gdyby ktoś się mnie spytał czy pamietam co jadłam wczoraj na śniadanie, to miałabym problem, żeby sobie przypomnieć. Ale gdyby ktoś (uparcie) ponowił pytanie i zapytał co jadłam rok temu na śniadanie, to opowiedziałabym mu co do min. mój dzień od 4ej rano do 11.59.

Dziś mam na śniadanie suchą bułkę z ketchupem! (bo tylko to znalazłam w firmowej lodówce), wiec lux. :) Rok temu zjadłam bułeczkę z twarożkiem i parówkę. No i jak się później okazało, to był duży problem. No, ale od początku. Szczegółami zamęczać nie będę, obiecuję! :)

Rok temu 15 września 2010 w środę w południe urodził się mój maleńki brzdąc. Urodził się przez CC (taki miałam nakaz od początku ciąży) i choć w trudnej godzinie ZERO, czyli w pełnej gotowości , ze skurczami co 2min ordynator zakwestionował zasadność cesarki (na pewno ortopedzi się mylą! potrzebna jest nowa konsultacja! - teraz?) to po twardych negocjacjach z mojej strony (widok jak z Monty Pythona- rodząca cieżarna na "samolocie" w otoczeniu 20 lekarzy i pielegniarek, rzeczowo negocjuje warunki porodu z ordynatorem oddziału. Podczas gdy, dziecku od godziny znika tetno na ktg przy kazdym skurczu...)
Powiem jedno- to był dla mnie przeraźliwie ciężki czas. I wzdrygam sie na samą myśl o powtórce z rozrywki.
A gdy w końcu zapadła decyzja o CC i szłam na porodówke (tak! kazali mi iść) baaaaardzo długim korytarzem, a RD zupełnie nieświadomy machał do mnie zza szklanych drzwi (wtedy z bólami krzyżowymi chciałam go ubić za ten uśmiech). Gdy zestresowane (czemu tak poźno panią przysłali??) położne pokłuły mnie okropnie (gdzie są te żyły?), gdy krzyczałam na panie, które zadawały mi pytania z ankiety (A jaki zawód ma mąż?) podczas gdy memu dziecku znikał puls. I gdy w końcu zabrali mnie na salę, gdzie cudowna pani anestezjolog spłynęła na mnie jak anioł w tym chaosie, razem ze swoim spokojem i zrozumieniem i ciepłem.

A potem radość, na krótko, bo Aleksander urodził się malutki i musieli zabrać go do inkubatora.
Dziki wrzask mego syna, podziw lekarzy- Taki Mały, a taki Krzykacz!, 10 punktów. I te szeroko otwarte ciekawe, choć nic jeszcze nie widzące oczka, wielkie oczyska! i te pomarszczone od nadmiaru skóry czółko. Tak to był on, ciało z mojego ciała. Dotknęłam nosem jego noska i pomuskałam go chwile, szepnęłam parę ciepłych słów i już go nie było, zabrali go od mamy.
Bo stałam się mamą i choć zupełnie sobie z tego wtedy nie zdawałam sprawy, to był to najpiekniejszy moment mojego życia, mimo całej tej "brudnej" i stresującej otoczki.

Początki naszej wielkiej przygody były ciężkie, bo trochę sobie w szpitalu siedzieliśmy, jednym, drugim. Hałabała był bardzo ryczącym dzieckiem i do 7msca nie rozumiałam jak można cieszyć się z macierzyństwa. Może dołożył się do tego fakt, że walczyliśmy z RD sami z Hałabałą bez żadnej pomocy ze strony rodziny, która mieszka daleko. Może też to, że Olcio nigdy nie przesypiał nocy i budził się co 2h, a może i to, że był małym nerwusem.
W sumie to wszystko jest teraz tak mało ważne. :) Hałabała, synek mój najukochańszy, dziecko moje uśmiechnięte tymi swoimi 3,5 zębami, jeżdżące autkiem z tym swoim głośnym "Ruuuuu, Bruuu, Ruuuu", z rozpaczliwym "MaMAA" gdy jest mu źle i upartym "AmAmMamaAm" i wyciągniętym paluszkiem, gdy widzi, że na stole stoi talerz z widelcem. Mój mały czytelnik i fan największy książeczek, malinek z krzaczka i butów mamusi. Smakosz muzycznych klimatów Rockowych i teledysków z Shakirą, wielbiciel pelargonii i kociego ogona. Wielka przytulajka z efektem śpiewania i dawania mokrych całusków, mały podgryzacz wieczorny i zapalony fan swojego pluszowego, smrodliwego od ciągłego ciumkania pajacyka.

To jest właśnie Aleksander Andrzej, mój syn, którego kocham nad życie i za którego codzień dziękuję Bogu . Dziś skończył Rok. Początek wielkiej przygody rozpoczął się na dobre!


A że oczy mi się w międzyczasie spociły, załączam filmik propagujący czytelnictwo wśród najmłodszych. ;)
Fotki będą później, bo naprawdę brak czasu.

PS. MUSZĘ podziekować moim Wrzesniowym Mamuśkom za wsparcie! Dziewczyny, obyśmy się jak najdłuzej razem trzymały! W kupie siła! :)) Dzieki za wszystko.

9 komentarzy:

  1. Zuza Kocham Cię za ten wpis :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też Cię Zuzik Kooocham :* :* Ale to już nie raz pisałam :))

    OdpowiedzUsuń
  3. nie cierpie czytac o porodach bo przypomina mi sie moj, (tez go pamnietam jak dzis) ale ten opis jest bardzo przejmujacy...i calosc jest bardzo optymistyczna.takze szacunek:]

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo szkoda, że masz takie okropne wspomnienia związane z porodem. Zamiast fachowej opieki medycznej dołożono Tobie tylko stresu i bólu.

    Ale Maluszek jest super.

    Moja Paulinka urodziła się w maju tego samego roku. Tez przez CC. Ale ja miałam już z góry wszystko ustalone i na szczęście nie było żadnego problemu. Poród wspominam bardzo dobrze.

    Buziaki dla Was

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana, jeszcze raz gratulacje dla mamy (w końcu to mamy powinny obchodzić urodziny dzieci ;)) i dla Olusia - cudowne to twoje szczęście! A wpis pocący oczy :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj nie masz miłych wspomnień, szkoda bo to na prawdę mogą być miłe wspomnienia. No ale na szczęście masz cudnego synka. Sto lat dla Olusia i gratulacje dla Mamy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziekujemy Kochane Dziewczynki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zuzi- po prostu rewelacyjna podróż do wspomnień..moje oczy tez się spociły..;-P

    mpik_82

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzieki Empiczku :*

    OdpowiedzUsuń